wtorek, 27 lipca 2010

005. Panowie Szarmanccy

Czy są jeszcze na świecie szarmanccy panowie? Jako facet nie powinienem się wypowiadać na ten temat - to, czy ktoś jest szarmancki czy też nie, oceniają bardzo subiektywnie kobiety. Ostatnio w jakichś wiadomościach słyszałem o ponad 90-letnim polskim kombatancie zamieszkałym w Kanadzie, będącym według osób które go znają osobą szarmancką.

Dziadek ów został oskarżony przez pewną panią o molestowanie za to, że... osłonił ją parasolką przed deszczem.

W niedzielę byłem na koncercie z cyklu "Łagodne Spotkania Muzyczne" - ponoć muzyka łagodzi obyczaje. ;-)))

Jedną z prezentowanych tam piosenek była taka o tytule: "Panowie Szarmanccy"

Serdecznie zapraszam do posłuchania (to zaledwie niecałe 4 minuty), bo moim skromnym zdaniem tekst ułożony i wykonany przez kobietę, doskonale oddaje to, co większość kobiet o szarmanckich panach myśli.

Kliknijcie proszę na głośniczek poniżej - naprawdę warto.



YAPA 2010 - Basia Beuth, Panowie Szarmanccy

wtorek, 20 lipca 2010

004. Kto pije i pali, ten... ma znajomych

W jednym z kawałów z brodą wniosek brzmiał: "kto pije i pali, ten nie ma robali".

Nałogi są paskudne. Dla mnie najgorszymi są pracoholizm i seksoholizm. Oba odbijają się bardzo negatywnie na najbliższym otoczeniu. Narkomanii za nałóg nie uważam - jedynie za głupotę i wydłużoną wersję samobójstwa. Ktoś mógłby stwierdzić, że picie alkoholu i palenie tytoniu jest równie zabójcze, bo badania dowodzą.... A niech sobie dowodzą! Nie mam zamiaru umrzeć w wieku 55 lat jako okaz zdrowia, z zadbaną sylwetką i opaloną (od słońca) twarzą, doskonale kontrastującą z jasną, sosnową trumną.

Od zawsze twierdziłem, że najlepszym wiekiem dla mężczyzny na odejście z tego świata jest 65 lat i jeden miesiąc. Jest to podyktowane również patriotyzmem. Można raz się zabawić za pierwszą w życiu emeryturę, ale po co narażać państwo na wypłatę kolejnych, a siebie na stres związany z wysokością tejże i kłopotem liczenia - na co wystarczy?

Spotykam na swojej drodze różnych ludzi, starych i młodych, mężczyzn i kobiety. Większość tych, z którymi rozmawiam, to osoby przypadkowe - poznane niejako "przy okazji" i odchodzące w niebyt. Nie zaliczają się do przyjaciół, kolegów czy znajomych. Małe są szanse na ich ponowne spotkanie na zakrętach losu. A jednak zostawiają pewien ślad w pamięci, jakieś wspomnienie czy miłe skojarzenie. Czasem takie przypadkowe spotkanie przeradza się w swojego rodzaju znajomość, wyrażającą się choćby zwykłym "dzień dobry", uśmiechem czy kilkoma zamienionymi zdaniami.

Szedłem ci ja byłem ostatnio na spektakle teatralne w ramach FETY. Spokojnie, na piechotkę, zahaczając jednocześnie o miejsca z dzielnicy mojej młodości, będącej na trasie "przemarszu". Na terenie jednego z obiektów sportowych, przez którego teren należy się przedostać (szybciej, spokojniej i przez las) by nie zasuwać wzdłuż asfaltu, spotkałem ochroniarza - emeryta, który poprosił mnie o ogień. Wywiązała się miła rozmowa, facet w wieku 72 lata wybiera się na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy. Nie rozmawialiśmy wcale o religijnej części imprezy a o rzeczach prozaicznych i dotyczących obuwia czy wyposażenia, o komputerach i sposobach komunikacji "na trasie". Jestem pełen podziwu dla gościa, który tym razem wyrusza z Helu i ma do przejścia 630 km. Gdybym nie palił, facet by mnie nie zaczepił i nie miałbym okazji do rozmowy.

W czymś na wzór tymczasowej piwiarnio - grillowni zlokalizowanej niedaleko miejsca, gdzie odbywały się spektakle poznałem fajnych młodych ludzi - część z nich była z Hiszpanii, część z Niemiec. Fajne, luźne rozmowy przy piwku, opowiadanie o wrażeniach czy zwyczajach. Przy wodzie mineralnej czy coli rozmowa nie byłaby tak interesująca. Wszak wody mineralnej nie pije się dla przyjemności ale po to, żeby się napić. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że ktoś wypija półtoralitrową butelkę napoju przez dwie czy trzy godziny nie ruszając się z miejsca (chyba, że za potrzebą) - trzy piwa jestem sobie w stanie wyobrazić.

Kiedyś na różnych konferencjach, w których miałem okazję uczestniczyć poznałem "na papierosku" wielu fajnych i luźniejszych w takich miejscach ludzi. W trakcie konferencji był to "szanowny pan profesor", przed wejściem, pod niedużym daszkiem przy mżącym deszczu "zwykły palacz". Prowadzone rozmowy "przy dymku" wcale nie przypominały poważnych dyskusji i rozważań na tematy techniczne. Poznanego w taki sposób profesora na konferencyjnym bankiecie uczyłem, jak się leje piwo z kija.

Wspólne picie alkoholu (w rozsądnych ilościach) powoduje wzrost pozytywnych odczuć, wspólne wyjście na papieroska - dyskryminowani palacze są ze sobą solidarni - takoż. Miałem kiedyś kolegę z pracy, który był bardzo nielubiany (to nie to samo co nie był lubiany). W zasadzie nikomu nic złego nie robił, może oprócz tego, że nie chodził z resztą na papieroska (nie wszyscy palili i nie wszyscy chodzili) ani na imprezy pod tytułem "piwko po pracy". Tu też część chodziła częściej, część rzadziej - on w ciągu dwóch lat nie był ni razu.

Może coś jest w powiedzeniu: "Niby porządny, a nie pije - pewnie kapuś"? :-)

sobota, 17 lipca 2010

003. Jeden plus diety dla faceta



Współczuję facetom, którzy z powodów medycznych są na diecie. Cóż, czasem zdarza się, że ktoś zmuszony jest do chirurgicznej modernizacji wnętrzności i do czasu ustalenia się nowej formy w której działa organizm (czyt. zagojenie się ran) zmuszony jest do ograniczania ilości i jakości wchłanianego pożywienia.

Spotykając się z różnymi ludźmi na tzw. imprezach, których nieodłączną częścią jest posiłek - czy to w formie kanapeczek, czy grilla, czy też kolacji - nierzadko słyszę zdanie "jestem na diecie". W zdecydowanej większości (w tym przypadku 90%) dietę stosują kobiety, nie mające do tego wskazań medycznych, a i z mojego punktu widzenia nawet estetycznych.

Rozumiem kogoś, kto chcąc utrzymać obecną formę i wagę zachowuje umiar w jedzeniu, ale teksty w stylu "oj zjadła bym ja sobie kawałeczek karkóweczki, ale dieta mi nie pozwala" rzucają mnie niemal na kolana. Czyli co? Chcąc zachować sylwetkę nie można sobie pozwolić na kawałek mięska, wielkości pudełka od zapałek (choć nieco cieńszego) ? Jak długo? Do końca życia? Czy dopóki dieta się nie znudzi?

Ale o diecie dla facetów.

Koleżanka małżonka podsunęła mi swojego czasu broszurkę dołączaną do gazety, pod mobilizującym tytułem: "Załatw to po męsku - czyli dieta dla faceta". Przejrzałem - owszem - a nawet przeczytałem w czasie moich "tytoniowych" posiedzeń w kibelku.

W broszurce są różnorakie tabelki i przepisy na zdrowe odżywianie. Już tabelka prawidłowej wagi w porównaniu do wzrostu pokazała, że mam ponad sześć kilogramów niedowagi i chyba powinienem się raczej podtuczyć, aniżeli odchudzić. Ale mniejsza o to - zmniejszenie nieco rozmiarów mięśnia piwnego z pewnością by się przydało. Wyczytałem, że przy moim wieku i wadze i średniej aktywności fizycznej potrzebuję przyjmować dziennie 3000 kcal. Jak rozumiem przy takiej dawce ani się nie chudnie ani nie tyje.

Proponowana dieta z przepisami na cały tydzień ma wyliczoną wartość odżywczą na ok. 1600 kcal. Wyliczono, to wyliczono - ja przeczytałem propozycje posiłków i uznałem, że książeczka powinna się nazywać "Jak umrzeć z głodu w ciągu tygodnia i jeszcze zapłacić za to majątek".

Przykładowy jadłospis na jeden dzień:

śniadanie - 6 łyżek musli z rodzynkami i orzechami, 1 szklanka mleka 2% tłuszczu,

II śniadanie - koktajl truskawkowy (200g truskawek, 2 łyżeczki (10g) miodu i szklanka maślanki naturalnej)

obiad - makaron razowy z indykiem i warzywami, czyli 120g mięsa mielonego z piersi indyka, 80g makaronu razowego, 2 średnie pomidory(260g), 3 łyżki kukurydzy konserwowej, 1 łyżka (13g) oleju roślinnego + przyprawy

kolacja - kanapka z szynką (dwie kromki żytnie razowe bez smarowidła), brokuły gotowane na parze (200g) z prażonymi pestkami dyni (1 łyżka - 12g).

Wszystkie dania obiadowe składają się z piersi kurczaka lub indyka a raz w tygodniu z łososia na parze. W sobotę można zaszaleć, bo na śniadanie zamiast niejadalnych rzeczy proponują jajko na miękko (jedno, ale za to całe) - widziałem kiedyś przepis, do którego potrzebne było pół jajka na twardo i zachodziłem w głowę, czy ktoś kiedyś nie wymyśli pół jajka na miękko, ale jeszcze nie tym razem. :-)

Jeżeli ktoś uważa, że po takim jedzeniu facet w pracy myśli o pracy, a w łóżku o seksie to się niestety myli. Szukanie miksera podczas przerwy śniadaniowej w robocie też jest chyba pomyłką (wszystko ma być miksowane tuż przez spożyciem). A stosując taką dietę można schudnąć nawet do 1 kg tygodniowo. Nic to, że po dwóch tygodniach dieta taka kończy się zejściem - trumna będzie o półtora kilograma lżejsza.

Na samym końcu przedstawiona jest tabelka przedstawiająca kaloryczną wartość rzeczy nadających się do jedzenia, takich jak golonka, boczek, śledzie w oleju, schabowy, spaghetti i innych, których wszyscy chcący żyć długo i szczęśliwie powinni unikać (nie wchodzę w to) i czynności takie jak bieganie, pływanie czy seks, podane w minutach, czyli ile minut należy wykonywać daną czynność dla spalenia podanej porcji.

Zaproponowałem koleżance małżonce, że mogę się nawet poddać tej drakońskiej diecie, jeśli pomoże mi spalać kalorie. Oczywiście nie chodziło mi o chodzenie, bieganie czy boks (również jest umieszczony jako aktywność fizyczna) a o seks.

Niestety, po przejrzeniu i konotacji, że aby spalić bułkę kajzerkę (50g) należy uprawiać seks przez 80 minut, rzuciła hasło: "A idź ty do diabła z taką dietą!".

Po golonce (540g) należałoby uprawiać seks przez 875 minut (14 godzin i 35 minut) a po pizzy z boczkiem (900g) przez 1630 minut (27 godzin i 10 minut). To by się z pewnością skończyło rozwodem. ;-)))
Tylko kobiety w takim wieku nie stosują diety i jedzą grzecznie wszystko, co im stryjek przyrządzi...

wtorek, 13 lipca 2010

002. Śpię na podłodze

Odnogi od piekła mi się porozjeżdżały po świecie, ślubna z kompaniją z firmy poleciała sobie na konferencję połączoną z wczasami, a ja robię za "słomianego wdowca". Tylko że w takie upały nie da się ani imprezować ani zająć sensowną robotą.

Wczoraj w sklepie widziałem jak ekspedientki jedna przez drugą wyrywały się do rozkładania towarów, mających swoje miejsce w zamrażarkach i ladach chłodniczych. Wcale im się nie dziwię, że każda chciała układać mrożone pyzy i zupy jarzynowe, jogurty i śmietany, zamiast proszków do prania czy kaszy gryczanej. Przy takiej temperaturze każda porcja złapanego chłodu jest zbawcza dla rozgrzanego organizmu.

Wszystkie łóżka w domu wolne i mogę dowolnie przebierać, na którym do snu ułożę swoje cielsko. Przy takiej temperaturze nie ma co mówić o jakiejś pościeli - chyba że ta składa się z dwóch prześcieradeł - dolnego i wierzchniego. U góry gdzie mamy sypialnię nie da się nawet wysiedzieć a o spaniu można zapomnieć. Na dole, gdzie jest chłodniej jakoś od biedy można wytrzymać, choć o komforcie i równowadze termicznej też nie ma mowy. Najbardziej znośna temperatura jest w piwnicy, ale spać tam się nie da.

Od dwóch dni śpię na dywanie przy szeroko otwartych drzwiach balkonowych. Fajnie jeśli akurat wieje jakiś wietrzyk, bo zawsze powoduje niższą temperaturę odczuwalną. Całe szczęście, że wilgotność powietrza nie jest zbyt duża, bo byłbym zapewne ducha wyzionął. Widzę też pozytywne efekty spania na twardej glebie dla mojego kręgosłupa. Wstaję bardziej wypoczęty, no może nie szczęśliwy bo temperatura przy operującym od rana słońcu nie nastraja optymistycznie.

Siedząc w samych gatkach dziwię się ludziom, którzy z dziećmi w wakacyjne najcieplejsze miesiące wybierają się do Egiptu, Tunezji czy w inne ciepłe (raczej gorące) kraje. Tam przy dużej wilgotności powietrza i temperaturze dochodzącej do 40 stopni Celsjusza ciężko wytrzymać nawet w cieniu.

W zeszłym roku znajomi byli z dwuletnim dzieckiem na wczasach w Turcji. Oczywiście w sierpniu. Nie dość, że najdrożej to jeszcze najgoręcej. W ciągu 2 tygodni byli na dwóch wieczornych (po zmroku) spacerach promenadą. Całą resztę spędzali w klimatyzowanym hotelu.

Znajomy dość nerwowo reagował na zadawane mu przez innych pytania: I co? Ciepło było? Odpocząłeś?

niedziela, 11 lipca 2010

001. Moje cipióry

Nie mam żadnych zwierzątek w domu, może oprócz tych, które w formie kotletów, kiełbas i szynek pomieszkują przez krótki okres czasu w lodówce. Nie znaczy to jednak, że nie zauważam piękna przyrody w postaci przelatującej od czasu do czasu dzikiej fauny, a przynajmniej niektorych jej przedstawicieli.

Kilka dni temu zachciało mi się przejść do Tesco, czynnego całą dobę po piwo, choć piwo było jedynie pretekstem do określenia kierunku spaceru. O godzinie pierwszej w nocy temperatura jest taka, że każdy czuje się rześko i swobodnie, zwłaszcza wtedy, kiedy musiał wcześniej pracować intensywnie przez kilka godzin we wszechogarniającej duchocie i upale.

Wybrałem drogę między nowo budowanymi budynkami i częściowo przez pola, a raczej nieużytki (teren zostawiony pod przyszłą drogę łączącą duże dzielnice). Na trawniku przy domach, oddanych do użytku mniej więcej rok temu urzędował jeż, wyżerając na skoszonej trawie jakieś chrząszcze, których w tym roku u mnie dostatek. Ciekawym faktem jest to, że latają one całymi stadami (trzeba się opędzać i uważać, żeby który nie wpadł do oka) jedynie tuż po zachodzie słońca, kiedy jest okres w moim dzieciństwie zwany "szarówką". Przedtem i po zapadnięciu zmroku są niewidoczne - a przynajmniej nie latają.

Przy domach budowanych na obrzeżach dzielnicy przez drogę przemknęła łasica (jestem pewien na 99%, że była to właśnie łasica). W drodze powrotnej zauważyłem zająca, pomykającego dziarsko przez parking i stającego co kilkanaście metrów. Nie miałem ze sobą aparatu, ale nawet gdybym miał, to jedyna fotka, która by wyszła to byłaby ta z jeżem, ze względu na ograniczoną możliwość tego zwierzęcia do "zmykania". :-)

Natomiast inne zwierzęta obserwuję w dzień. Pod okapem dachu przy kuchennym oknie zadomowiły się jaskółki. Co roku gniazda są przez spółdzielnie usuwane i co roku powstają nowe. Czyżby znaczyło to, że mieszkam w spokojnej okolicy?

W bloku stojącym naprzeciw mojego w szybie wentylacyjnym uwiły sobie gniazdo pustułki.


Jest to ptak pod ochroną i choć widoki z mojego okna cieszą młodszą odnogę od piekła, to jednak zdaję sobie sprawę z tego, że nikt nie jest szczęśliwy, mając ptasie gniazdo za warstwą desek i płyty gipsowej (ptaki wydziobały plastikowe kratki i mieszkają między dwiema warstwami pokrycia dachowego, wyrzuciwszy stamtąd izolację - czyli wełnę mineralną).

Bardzo ciekawie wyglądała nauka latania młodych pustułek - a wylęgło się ich trzy. Jedno z rodziców siedziało na podeście przy kominie a młode, po kolei usiłowały doń dolecieć w górę połaci dachu. Śmiesznie wyglądało, kiedy trzepocąc skrzydłami przemieszczały się w górę, a kiedy zabrakło sił, zsuwały się po dachu do pozycji startowej.

U mnie w wentylacji okiennego wykuszu gniazdo uwiły sobie gołębie. Nie jest miło być budzonym codziennie przed czwartą rano przez pisk i tłuczenie w deski. Na szczęście kiedy tylko skończy się sezon lęgowy otwory wentylacyjne zostaną zabezpieczone metalowymi kratkami (plastik się starzeje i po kilku latach ptaszydła i tak go by wydziobały). Na dachu oprócz gołębi urzędują też wrony i kawki. Tylko ze względu na pustułki wróbli w okolicy jakby mniej.

Fajnie żyć na łonie przyrody - trochę gorzej z myciem zapaskudzonych okien dachowych. :-)

czwartek, 8 lipca 2010

Nowe miejsce

To miał być blog o podróży.

Podróży, w którą się wybierałem, a która z powodu niezależnych ode mnie wypadków nie doszła jeszcze do skutku. Miała to być opowieść o ludziach i miejscach, historii i wydarzeniach dnia dzisiejszego, klimatach spotykanych po drodze i zapachu niewiadomej - "co się stanie za zakrętem?".

Pewnie kiedyś w taki zapis blog ten się przekształci, pytanie tylko kiedy?

Myślę, że nie będę przynudzał i zapisywał jedynie dla bliżej nieokreślonej potomności filozoficznych przemyśleń . ;-)

To, że znalazłem się w tym miejscu, zawdzięczam wyłącznie Anabell, która swoją otwartością pokazała, że istnieje miejsce bez kłótni i trolli, gdzie każdy może mieć na każdy temat swoje zdanie, co nie jest jednak równoważne z niszczeniem przeciwnika - jak to się dzieje na innych blogowiskach.

Na razie nie przenoszę się tu na stałe, zostawiam poprzedni blog, ale kto wie, jak się przyszłość potoczy... ?