piątek, 1 października 2010

012. Zasada ograniczonego zaufania

Wracałem kilka dni temu do chałupy późną, wieczorową porą. Lubię takie spacery po zmroku, kiedy świat powoli zaczyna udawać się na spoczynek. Na chodnikach zobaczyć można spieszącą do domu młodzież, wychodzących z pieskami właścicieli, którzy nerwowo przestępują z nogi na nogę dając pupilowi czas na załatwienie swoich potrzeb równy czasowi spalania papierosa. Widać również poszczególne osoby docierające do domu po ciężkim, pracowitym dniu.

Przed jednym z bloków na dużym osiedlu, które mijam po drodze znajdował się parking, jakich wiele na dzisiejszych blokowiskach. Parking jest duży, więc miejsca parkowania nie ograniczają krawężniki, tylko wyznaczone na podłożu linie. Tak samo, jak na parkingach przed supermarketami, gdzie dwa samochody parkują "dziubkami" do siebie.

Nie jest niczym dziwnym na naszych osiedlach fakt, że na parkingach pali się co trzecia latarnia z umieszczonych tam kilkunastu - oszczędzamy i nie chodzi o to, aby było widno, ale by cokolwiek można było dostrzec.

Podjechała samochodem na parking jakaś para lub małżeństwo - młodzi ludzie - nie umiem określić. Prowadzący pojazd chłopak zadecydował, że zaparkuje tyłem (nie wiem po co takie cuda, ale nie mój biznes). Wysadził więc dziewczynę, żeby mówiła mu jak daleko ma jeszcze cofnąć, aby nie uszkodzić auta stojącego z tyłu, a przy okazji zaparkować tak, by przód za bardzo nie wystawał. Dziewczę głosem i machaniem rękami (nie wiem po co machała, bo i tak było ciemno i niewiele było widać - może lubi?) dawała kierowcy znaki jak daleko jeszcze może cofnąć.

Wszystko odbyło by się bez większego problemu, gdyby nie zasada ograniczonego zaufania. Ona miała świadomość, że reakcja kierowcy może być spóźniona i stłuczka może ich drogo kosztować. On podejrzewał, że kobieta otworzy usta dopiero w momencie kiedy będzie już w tym miejscu, gdzie powinien być i nie zdąży zahamować.

Może mi nie uwierzycie, ale z tak prostej sytuacji wywiązała się kłótnia. Argumenty "bo ty mi nie ufasz", "bo ty mi nie wierzysz" i tym podobne sypały się na całą ulicę.

A wystarczyło przecież przy słabej widoczności zaparkować przodem lub wysiąść i samemu zobaczyć ile jeszcze centymetrów należy cofnąć.

Czy zasada ograniczonego zaufania jest czymś złym? Nie sądzę. Lepiej przez dziesięć minut się pokłócić o to, kto komu nie dowierza niż puknąć i narobić bigosu nie tylko sobie. Wypominanie "to przez ciebie" nie skończyłoby się pewnie po roku lub dwóch, ale sytuacja byłaby pamiętana przez wiele lat.

Muszę przyznać, że zasadę ograniczonego zaufania stosuję do większości spraw, które mnie dotyczą. I dlatego niechętnie odpowiadam na pytanie: "ufasz mi?".