Zacznę od końca, czyli od świąt. Nie ma osoby, która będąc zdrowa na ciele nie zauważy (bo przemieszcza się jakoś w przestrzeni publicznej robiąc chociażby zakupy), że już niedługo święta. Nawet ci, którzy ze względu na wiek i ograniczenia ruchowe siedzą w domu (jak przykładowo moja własna, prywatna i osobista babcia) z pewnością dowiedzą się z radia czy telewizora, że "idą święta". No i cacy. Tylko jakie to święta?
W tym roku żydowskie święto chanuka przypadło wyjątkowo wcześnie, bo od 27 listopada, zresztą żadne medium, chcące zarabiać pieniądze nie pokusiłoby się o to, żeby w naszym kraju chrześcijańskie i judaistyczne święta porównywać czy mylić. Ale od czego tak zwana propaganda europejska, realizująca model politycznej poprawności? Większość słyszała o kalendarzu dla uczniów, sfinansowanym przez Unię, w którym nie było Bożego Narodzenia, było za to Diwali, czyli hinduistyczne święto świateł. Nie mam oczywiście nic przeciwko temu, żeby dzieci i młodzież uczyły się również o kulturze i obyczajach innych narodów - ale nie kosztem odstawiania w kąt poczucia własnej tożsamości.
Od ponad dwóch tygodni we wszelakich galeriach handlowych, obiektach użyteczności publicznej (tu coś mi się przypomniało - Jak nazywa się dom publiczny na literę "B"? Nie, nie... to nie to o czym myślicie. To biblioteka.) jak to niektórzy mówią "czuć święta". Zewsząd atakują człowieka Mikołaje i inne reniferki wyskakujące zza poustawianych choinek. Plączą się w sklepach pod nogami jakieś młode Śnieżynki, prowadzące degustację czekolady, wędlin, serów (niepotrzebne skreślić). Tylko o co w tym chodzi?
Od dwóch tygodni z uporem maniaka czekam, aby w jakichkolwiek mediach usłyszeć, że ta świąteczna atmosfera, przygotowania, zakupy czy patroszenie karpia, związane są z Bożym Narodzeniem. Jak dotąd żadne medium za wyjątkiem Radia Maryja (którego słucha własna, osobista...) nawet nie zająknęło się, że w tych świętach nie chodzi o Mikołaje, elfy czy inne gadziny. Jakby ktoś słowa "Boże Narodzenie" wykreślił im ze słownika.
Oj, rozpisałem się, a miało być o czym innym. O prezerwatywach i o niedźwiedziu, czyli o tym, czego uczyć mają się nasze dzieci (Jeśli ktoś nie ma dzieci - nie szkodzi. Wszem wiadomo, że wszystkie dzieci są nasze.).
Martwią się niektórzy "eksperci" od seksualnego kształcenia dzieci, co też z naszych pociech wyrośnie. I grzmią, że bez ćwiczeń w szkole, dzieciaki nie będą wiedziały, jak założyć prezerwatywę. Kurczę, ani ja, ani moi koledzy warsztatów z nakładania prezerwatywy nie mieliśmy i jakoś całe moje pokolenie sobie z tym skomplikowanym urządzeniem radzi. :-)))
Owszem, uważam dzisiejsze pokolenie po wyższych studiach za mniej przygotowane do wykonywania zawodu, niż ich odpowiednicy z poprzedniej generacji (jako ogół - nie jednostki), ale nie uważam, że szkoła ma zastępować rodziców i prowadzić za rączkę. W takim układzie, czemu nie zrobić w szkole zajęć z posługiwania się sztućcami? Zaręczam, że więcej dzieciaków nie miałoby pojęcia jak posługiwać się nożem przy obiedzie, niż pojedyncze przypadki, nie potrafiące założyć prezerwatywy na banana.
Szkodliwe dla dzieci ma być też epatowanie przemocą i niewłaściwy stosunek do zwierząt. Pamiętacie Jagienkę z "Krzyżaków", która pomogła Zbyszkowi ubić niedźwiedzia? Nasze wnuki mogą już tego fragmentu nie przeczytać. Okazuje się, że takie okrucieństwo wobec zwierząt może być niedługo w oświeconej Europie zakazane. To znaczy nie tyle zakazane ma być ubijanie niedźwiedzi z powodu ich sadła, mającego pomagać w gojeniu się ran, bo ze względu na sporą liczbę odnoszonych ran nasi antenaci większość tych miłych stworzeń wytłukli i polowanie na nie jest zabronione, ale zabronione ma być informowanie dzieci, że kotlecik, który właśnie jedzą hasał kiedyś po łące (też bujda, bo bydło tzw. "do uboju", czy inaczej "rzeźne", nigdy łąki nie widziało).
Ekoterroryści rosną w siłę, nawet nasz prezydent na czas sprawowanej kadencji odwiesił myśliwską flintę na kołku w ramach politycznej poprawności. Bał się, że myśliwy może być dla kogoś synonimem mordercy?
Nie jestem pewien co z dzieci nie mających pojęcia, że mięsko nie rośnie na drzewach, znających za to doskonale techniki masturbacji i zakładających prezerwatywę na banana z zamkniętymi oczami wyrośnie. Ale jednego jestem pewien. Krytykowane przeze mnie dzisiejsze pokolenie gimbusów powie kiedyś o swoich dzieciach: "Ale głąby! Za moich czasów..."