sobota, 10 maja 2014

96. To, co w nas najpiękniejsze

Zastanawialiście się kiedyś, co powoduje, że czujemy się szczęśliwi?

Nie to, że wygramy trójkę w totka, znajdziemy pięć złotych lub wypatrzymy rzecz, na którą od dawna polowaliśmy. Nie! To jest szczęście krótkotrwałe, o którym jutro nikt nie będzie pamiętał.

(Tu się nieco zagalopowałem, bo do końca życia będę pamiętał, jak wygrałem dwójkę w multilotto i musiałem z tego powodu, choć wygrana wynosiła 2 złote, postawić pół litra). ;-)

Ostatnio szczęśliwy byłem w dniu zwycięstwa. Nie takim pisanym z wielkiej litery, gdzie najważniejsze są słowa czytane z kartki i oficjele, ale takim zwykłym - małym i ważnym dniu zwycięstwa.

Mógłbym napisać wiele - o mokrym lesie na warszawskich Bielanach, wycieczce po rozkopanej Warszawie, deszczowym Ciechanowie i zwykłych przechodniach, z którymi miło się rozmawiało, wernisażu u Joasi, który dał mi dużo radości i wesela (bardziej śmiechu dzięki Stokrotce i Luanie), podróży z fajnymi, dopiero co poznanymi babeczkami do Mławy (uznanie za pasję), czy bilecie powrotnym do Gdańska.

Ale skupię się na dwóch rzeczach.

Pytanie z początku tekstu. Pewnie każdy przyzna mi rację, że najwięcej szczęścia daje to, kiedy obdarzamy radością innych. Tym razem zwycięstwo świętowała Joanna (http://joterkowo.blogspot.com). To ona zaprosiła wszystkich chętnych do dzielenia się swoim - małym czy dużym, to historia pokaże - sukcesem.

Miałem swoją chwilę radości. Widziałem ten ognik w oczach, kiedy się artystce przedstawiałem (swoją drogą - czy ktoś z was przedstawiał się stojąc plecami do nieznanej nieznajomej osoby?). I jej radość była tą moją.

Dzięki dziewczynom (niech mi ktoś jeszcze powie, że nie warto wychodzić na papierosa) zobaczyłem Wielkiego Artystę (dosłownie - jeszcze wyższy niż ja i ze trzy razy cięższy), który widząc mnie stwierdził: "No, wreszcie ktoś normalnego wzrostu".

A najpiękniejsze jest to, że dzięki Joasi i jej zaproszeniu po raz pierwszy od 23 lat miałem możliwość przejechać się autostopem, Nie wierzycie? Miałem bilet. Z Mławy do Gdańska dojechałem w trzy godziny - co prawda następnego dnia, ale gdzie się człowiek spieszy, tam się diabeł cieszy - jak mawiają starsi ludzie, do których powoli też już się zaczynam zaliczać.

A to mój bilet na podróż do Gdańska (słitfocia z samowyzwalacza):


25 komentarzy:

  1. Jesteś najwspanialszym chłopakiem! pisze to SZCZĘŚLIWA osoba! Co prawda ta szczęśliwa w całkowitym ogłupieniu spowodowanym życzliwymi słowami oglądających nie zaproponowała noclegu gościowi z dalekiego Gdańska i ta myśl zaburza całkowite jej szczęście. Patrząc z filozoficznego punktu widzenia, może to lepiej.Wyrzut sumienia to dobry sposób na odwrócenie uwagi od niehybnego samouwielbienia gdy tak by stale rozpamiętrywać te wszystkie miłe słowa. No, głupio mi jak cholera. Uściskuję tylko mocno i wiesz jak bardzo dziękuję za tą najbardziej niespodziankową nispodziankę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Joasiu miła! Jak zdążyłaś pewnie zauważyć jestem osobą ceniącą sobie niezależność (także tą w formułowaniu i wygłaszaniu opinii) i byłem w sensie technicznym najlepiej z Twoich gości przygotowany do radzenia sobie w prawie każdej sytuacji. Noclegi w Ciechanowie miałem załatwione już trzy (miejscówki pod namiot przy dzwonnicy na Farnej Górze, przy zamku i w zacisznym miejscu parku w dolinie Łydyni) ;-)

      Jako że jestem osobą dość kontaktową - tu się nawet nie przechwalam, po prostu tak jest - załapałem się na transport do Mławy i ciekawą rozmowę po drodze. I tyle. Żadnych wyrzutów mieć nie powinnaś, bo zgodnie z wszelką logiką po dojeździe do domu, musiałaś się czuć jak koń po westernie, więc dorzucanie Ci wrażeń nie było w moim interesie. Mnie w zasadzie było prawie obojętne, czy rozłożę namiot u kogoś w ogródku, przy stacji benzynowej, czy na cmentarzu. Prawie, bo im mniej z górki tym lepiej, a cmentarze lubią być pod górkę. ;-)

      Mam nadzieję, że swoją osobistą osobistością ;-) nie złamałem wyobrażenia, które miałaś o mnie jedynie na podstawie czytania wklepywanych cierpliwie literek, układających się w zdania. :-)

      Usuń
  2. Toś zafundował sobie piękna wyprawę austostopem. Sprawiłes przyjemność sobie i tym, których odwiedziłeś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nauczyłem się korzystać z życia. Szkoda, że tak późno, ale jeszcze na tyle wcześnie, żeby sporo rzeczy móc zrealizować. Żaden z moich kolegów nie poważyłby się na wyruszenie autostopem te kilkaset kilometrów. Myślę, że prócz wygodnictwa, które dopada człowieka w miarę jak zaczyna się statkować w grę wchodzi również strach, czy nie jest się za starym na takie przedsięwzięcia. :-)

      Usuń
  3. Szczesliwych nam potrzeba!!!!
    Szczesliwi potrafia szczesciem zarazic!!!
    Serdecznosci
    Judyta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieskromnie powiem, że mam taki dar, że często się uśmiecham i ten uśmiech jest zaraźliwy. Trzeba być zupełnym ponurakiem, nie lubiącym nawet siebie, żeby oprzeć się wpadnięciu w dobry nastrój wtedy, kiedy wszyscy obok są uśmiechnięci i emanują szczęściem. Każdy chciałby być szczęśliwym, ale nie każdy potrafi cieszyć się z sukcesów innych. A szkoda, bo taka umiejętność bardzo w życiu pomaga. :-)

      Usuń
  4. Vulpian de Noulancourt10 maja 2014 10:32

    Ten, kto jeździ autostopem, ten jest człowiekiem młodym. Przynajmniej duchem. I tego doświadczenia Ci szczerze zazdroszczę (mój autostop po Europie, dość nawet swego czasu intensywny, należy już do przeszłości tak zamierzchłej, że leży obok równie nierealnych dinozaurów).
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie będę opisywał co w autostopie jest tą rzeczą, która daje niezapomniane przeżycia, bo dla każdego, kto raz chociaż spróbował tej formy poznawania ludzi i świata jest to oczywiste. Z perspektywy ćwierćwiecza muszę zauważyć, że dziś nie byłoby mnie stać na pewne rzeczy, które niegdyś były moim udziałem.

      Nie nocowałbym na przykład w budce telefonicznej w Paryżu. Nie tylko dlatego, że od tamtego czasu kilka centymetrów urosłem, a budek jakby mniej. Dziś bez większego skrępowania rozstawiłbym namiot na kawałku nadającego się trawnika. :-) Przypadkowe niegdyś rozbicie się po ciemku na boisku piłkarskim, dziś nie byłoby już takie przypadkowe. Doświadczenie uczy, że boiska są przeważnie płaskie i w zdecydowanej większości poziome. A to na postawienie namiotu wystarczy. ;-)

      Usuń
    2. A po co dźwigać namiot skoro to tylko kilka (a dawniej i kilkanaście) zbędnych kilogramów ? Pałatka znakomicie go zastępuje i schnie wielekrotnie szybciej na maszerującym...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    3. Miałem i ja pałatkę, która chroniła mnie przed padającym deszczem. Taką śliczną, "hamerykańską", która jest ze trzy lub więcej razy lżejsza od tej naszej i na dodatek mokra waży niemal tyle samo co sucha. Ma jednak jako zamiennik namiotu dwie wady: primo - jest za krótka jak na mój wzrost, bez co nogi lub czupryna w deszczu by mokły i secundo - nijak nie chroni przed komarami i innym robactwem, które przy takiej deszczowej pogodzie jak ostatnio pleni się na potęgę, przeto i pożywienia na mojej osobie poszukuje. :-)

      Przy okazji: facet, który był mnie podwoził, miał z tyłu auta rzeczy, przykryte śliczną, czarną pałatką z marwoja, na której to złożyłem swój plecak na czas transportu. Pałatki są więc nadal w użyciu, jednak jako schronienie służą tylko survivalowcom, bo mój namiot, ważący 3 kg, pod którym mogę spokojnie spać, gotować, przyjmować gości i nawet zapraszać niektórych na nocleg (zdarzyło się) zaletami wynagradza kilogramy na grzbiecie. :-)

      Usuń
    4. Jakby mój przed niemal czterdziestu laty ważył trzy kilo, to bym go pewnie nosił ze śpiewem na ustach:) Ale ważył pięć razy tyle co najmniej, zatem wolałem nosić pałatkę i imperialistyczną, aluminiową wędkę teleskopową, która się znakomicie sprawdzała jako maszt , składała się do wielkości saperki i w razie czego jeszcze szło czasem coś na ząb mieć dzięki niej:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    5. Pamiętam podobne mniej więcej czasy (jeśli chodziło o wyposażenie). Opowiadałem kiedyś dzieciakom, jak to jadąc kiedyś pociągiem zdobyłem plastikową, zakręcaną butelkę po coli, którą jakiś zagraniczniak pustą postawił przy śmietniku (nie mieściła się). Używałem jej później przez półtora sezonu, choć od środka zachodziła już od herbaty i nieco się spaczyła od wlewania czasem zbyt gorącego. Ale była lekka i nietłukąca. Dziś takich butelek po lasach pełno...

      Usuń
  5. Bardzo załuję, że nie moglam uczestniczyć w tym wernisażu, bo Joasię bardzo lubię, cenię i jest ta moja bratnią duszą od poczatku. Załuję też, że ominęła mnie sposobność poznania ciebie, że tak powiem: już drugi raz kolo nosa mi przechodzisz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fioletko miła! W Twoim przypadku odległość nie była tak mizerna jak w moim, więc ciężko by Ci było dotrzeć nie łącząc tego z przyjazdem do kraju na dłużej - jesteś więc usprawiedliwiona. Mówią, że góra z górą się nie zejdzie, więc jeśli o to chodzi, to jestem spokojny - to tylko kwestia czasu. Po wtóre - powiadają, że co się odwlecze to nie uciecze, więc ogólnie można śmiało patrzeć w przyszłość. :-)))

      Usuń
  6. Nie każdy ma potrzebę gonić po świecie. Niespokojny duch z Ciebie Mironq. Ale chętnie tu do Ciebie zaglądam i cieszę się kiedy Tobie dobrze w tym co robisz-;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj wiem Uleczko, że ludzie są różni. Ja mam wbudowany moduł potrzeby przemieszczania się i jestem zachłanny. Zachłanny na poznawanie ludzi, na słuchanie o ich życiu, na branie i dawanie radości. Zupełnie za to nie jestem zachłanny na jedzenie i dobra doczesne. Moja dewiza brzmi "OMNIA MEA MECUM PORTO" i dobrze się z tym czuję. :-)

      Usuń
  7. Jestem w tym wyjątkowym położeniu, że mogę potwierdzić prawie wszystko to co napisałeś. Jesteś bardzo wysoki, bardzo wesoły, masz fantazję i uśmiech na twarzy.
    Miałeś tez ze soba olbrzymi plecak z namiotem przytroczonym pod spodem. Podkreślałeś kilka razy, że namiot był mokry. Plecak /czerwony/ stał sobie w holu Domu Kultury a Ty obok przy oknie pokazywałeś mi w swojej komórce drogę na zamek. Poznałam Cię też od strony pleców, bo jak Joasia mi Cię chciała przedstawić to odwróciłeś się ode mnie prezentując tym samym na plecach /tzn. na T-shircie/ napis Mironq. I jak Cię tu nie lubić od pierwszego wejrzenia?
    A poza tym mój Młodszy jest podróznikiem i geografem i z plecakiem był autostopem w kilku krajach Azji, Afryki, że o Europie nie wspomnę.
    Do następnego spotkania " niewiadomogdzieiniewiadomokiedy" :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie spotkania "niewiadomogdzieiniewiadomokiedy" są chyba najlepsze. :-)

      Myślę, że znając kogoś przez jakiś czas jedynie z tego co i jak pisze na blogu, pewne wyobrażenie danej osoby (jeśli chodzi o charakter) znajduje potwierdzenie w momencie, kiedy się taką osobę spotka w realu (lub w innej Biedronce ;-) ).

      Wygląd fizyczny nie ma większego znaczenia, choć jak się ktoś przedstawia jako młoda, wygimnastykowana dziewczyna, uprawiająca aerobik, a okazuje się łysym facetem z brzuszkiem, to można się nieco rozczarować. ;-)

      Usuń
    2. Dlatego ja nigdy nie przedstawiam się jako młoda wygimnastykowana dziewczyna. I dlatego od razu mnie poznałeś.....:-)))

      Usuń
  8. Jestem pod wrazeniem! Twoje pojawienie sie na wystawie musialo byc dla Joanny niezwykla niespodzianka - alez Wam zazdroszcze:)
    Jak juz tak chodzisz to moze i do mnie zawitasz, zapraszam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że było niespodzianką, bo też i na efekt zaskoczenia po cichu liczyłem. :-) Co innego wiedzieć, że ktoś się powinien pojawić i nerwowo go wyczekiwać, a co innego zostać znienacka zaskoczonym pojawieniem się kogoś, kogo nikt się nie spodziewał.

      W najbliższym czasie nie zawitam do Stanów, bo nie mam jankeskiej wizy. Nie zamierzam również o taką występować, bo drażni mnie ten brak zasady wzajemności. Byle amerykaniec może sobie przyjechać do Polski, jakby szedł do sklepu po bułki, a ja mam zapłacić, żeby ktoś się zastanowił, czy mogę do USA wjechać? Never!

      Wolę załatwić wizę do Korei Południowej. Oni chcąc przyjechać do nas (tak, tak, wiem - mogą sobie chcieć, a partia decyduje) też muszą mieć wizę. :-)

      Ale jak zniosą wizy, to kto wie?

      Usuń
  9. Przydarzyło mi się nie tak całkiem dawno w sposób absolutnie spontaniczny sprowokować Caddiego do odebrania mnie z dworca PKP w stolicy i wspólnego odwiedzenia s. Judyty. Twój wpis jakoś na nowo odświeżył te emocje, które towarzyszyły naszemu, wszak pierwszemu w realu, spotkaniu. Uczucia uszczęśliwiające... :-)

    Ps. Dyskretnie powiem, żem w nowym wydaniu eks-właścicielka wirtualnej przestrzeni z nazwą stokrotki z przodu. Wirtualna przestrzeń z przyczyn pewnych poleciała w kosmos (możesz usunąć ze swojej listy). Ale do Ciebie wróciłam, bo zawsze Twoje wpisy są mi swoiście bliskie. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedynym uczuciem większym od radości które znam jest wielka radość. :-) A żeby takie uczucia przeżywać, trzeba dzielić je z innymi. Cieszę się, że spontan wyszedł, bo zawsze coś szybkiego i niespodziewanego wywołuje większe emocje, niż rzecz planowana i przygotowywana.

      Z technicznych rzeczy jestem słaby, ;-) więc usuwać z listy nie potrafię. Na pocieszenie dodam, że potrafię podmienić jeden adres internetowy na inny.

      Póki co rozsiądź się tu wygodnie i czuj się jak u siebie. :-)

      Usuń
  10. Zgadzam się ze stwierdzeniem, że prawdziwą radość daje sprawianie radości innym. Wystawa Joasi w Ciechanowie też była dla mnie miłym przeżyciem. Po raz pierwszy spotkałam Joannę w realu i obejrzałam jej obrazy, które do tej pory oglądałam jedynie w internecie. Obydwie ucieszyłyśmy się z tego spotkania, a ja cieszyłam się dodatkowo Jej sukcesem. Miło było również poznać Ciebie, choć pierwszy moment, kiedy Cię zobaczyłam wywołał we mnie małą panikę. Siedziałeś na ławce przed Domem Kultury czekając na otwarcie wystawy. Ja ze Stokrotką przechodziłyśmy obok. Zobaczyłam uśmiechniętego mężczyznę ubranego w stylu militarnym. z dużym plecakiem obok. Pierwsza myśl: komandos! Amerykanin? NATO wylądowało w Ciechanowie??? No tak, manewry w związku z sytuacją na Ukrainie... Na szczęście po chwili ujrzałam orzełka na Twojej koszulce i odetchnęłam: - nasz człowiek... Potem Joasia nas przedstawiła i rozwiała wszelkie wątpliwości co do Twojej osoby. O wystawie wszystko już napisała Stokrotka na swoim blogu, więc dodam tylko, że oprócz ciekawych obrazo-rzeźb zwróciły moja uwagę i zapadły w pamięć portrety wykonane ołówkiem. Dwie osoby zidentyfikowałam - były na wystawie. Wspaniale oddane podobieństwo, mimika twarzy... I portrety Żydów: młodych i starych, rozmodlonych, zmyślonych i roześmianych. Ciekawe twarze i oczy, które ukazują charakter człowieka. Pozdrawiam serdecznie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również widziałem, jak wchodziłyście ze Stokrotką na wernisaż. Stokrotkę rozpoznałem od razu, bo widziałem wcześniej jej zdjęcie, a pamięć mam dobrą. :-)

      Wojskowe spodnie są idealne na takie wyjazdy, bo są prawie niezniszczalne i - co równie ważne - nie widać na nich brudu, a przy cioraniu się po pociągach, autobusach, namiotach czy samochodach, a czasem przyczepach różnie to bywa. Miałem ze sobą również mniej militarne, ale straszny ze mnie leń i nie chciało mi się przebierać. Co prawda mógłbym się przebrać nawet przed wejściem do Domu Kultury, bo facetowi prawie wszystko wypada, ale lenistwo zwyciężyło. :-)))

      Mógłbym założyć dżinsy, ale te mają mniej kieszeni, a ja lubię mieć przy sobie różne drobiazgi, takie jak scyzoryk, gumkę recepturkę, korek od butelki, sznurek, chusteczki jednorazowe, otwieracz do konserw, temperówkę - kurcze, po co mi temperówka?, naboje do pióra, haczyki na ryby, gwizdek, latarkę, przewodnik po Karpatach, klucz dziesiątkę i tego typu przydatne drobiazgi. ;-)

      Pozdrawiam równie serdecznie. :-)

      Usuń