czwartek, 28 marca 2013

75. Najbardziej trwałe

Nie lubię dzisiejszych sprzętów, będących w użytku w każdym gospodarstwie domowym. Czajnik bezprzewodowy, pralka czy odkurzacz psują się niemal chwilę po tym, kiedy skończy się okres gwarancji.

Najbardziej trwałym "urządzeniem" w każdym domu są sztućce. Tam po prostu nie ma się co popsuć, choć nie wiem czemu, zawsze jakoś po cichutku znikają łyżeczki i ten, kto miał małe dzieci wie, że po jakimś czasie ilość łyżeczek nie zgadza się z ilością na przykład widelców. Taka karma...

Zdecydowanie rzadziej psują się młotki. Wcale mnie nie dziwi, kiedy archeolodzy rozkopując pozostałości jakiejś prastarej osady, niemal zawsze znajdują kamole, pełniące rolę młotka i służące do walenia nimi w inne kamole, żeby nadać im odpowiedni kształt. To takie pierwsze zabytki techniki. ;-)


U mnie - o dziwo - nie psują się komputery. Każdy z Was, czytających tę notkę spoziera teraz w monitor (korzystających z telefonów proszę o zaprzestanie - szkoda wzroku). Komputer stał się urządzeniem niemal tak popularnym jak telewizor, a moim skromnym zdaniem większość użytkowników spędza przy nim więcej czasu, niż przed gadającym pudłem z obrazem (teraz raczej ramką, bo kineskopowe telewizory znikają w szybkim tempie).

Pierwszy komputer udało mi się kupić gdzieś w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych i pochłonął on wówczas wszystkie moje oszczędności. Miałem nieco szczęścia, bo sprzęt przeznaczony był nie dla mnie i tylko z powodu czyichś kłótni i miłosnych rozczarowań zostałem jego właścicielem, niejako "po złości". Prawie tak samo, jak pisarz Witoldowy, o którym TU pisał Wachmistrz.

Co ciekawe komputer działa do dziś (jak mniemam), choć ostatnio uruchamiałem go jakieś pięć lat temu, kiedy posiadałem jeszcze kasetowy magnetofon marki "Kapral" i parę kaset z programami. Neptun 150 leży jeszcze gdzieś w piwnicy.


Mój komputerek ZX-81 był starszą wersją kultowego ZX Spectrum, który był dużo nowocześniejszy.

Tęczowy pasek wtedy jeszcze nie kojarzył się tak jak dzisiaj. Zdjęcie z Wikipedii

Gdzieś w 1992 lub 1993 roku na biurku stał już "prawdziwy" komputer PC. 386 SX 33 MHz, 128 kB RAM, stacja dyskietek 5 i 1/4 cala i dość pojemny dysk twardy, bo 40 MB. Zaszaleliśmy z małżonką, bo fundnęliśmy sobie do tego kolorowy monitor, który wyświetlał całe 256 kolorów. :-)))

Co jakiś czas stacjonarny komputer się zmieniało, wręczając stary komuś, kto mógł go jeszcze jakoś wykorzystać - nie lubię sprzedawać swoich rzeczy, a nigdy nie zdarzyło się, by coś się popsuło, więc sprzęt nadawał się choćby jako maszyna do pisania, czy do prostych gier dla dzieciaków.

Dość późno przesiadłem się na laptopa, zresztą nie można było przy nim mówić o mobilności, bo ważył dobre 4 kilogramy i działał na baterii może z godzinę. Później miałem całą masę służbowych laptopów, które po roku, czy dwóch ulegały wymianie - nie ze względu na awaryjność, a na nowe generacje sprzętu.

Bodaj w 2008 roku kupiłem sobie wreszcie netbooka - Asus EEE 900. Od razu zakochałem się w maleństwie, które ważyło niespełna kilogram i ciągnęło na akumulatorze ponad 4 godziny. Tu wystąpiła pierwsza i jedyna do tej pory awaria sprzętu, zresztą z mojej winy. Jakoś nie przeszkadzało mu ściskanie w plecaku, poniewieranie po namiocie i spadanie na glebę. Matryca nie wytrzymała jednak podróży w luku bagażowym samolotu - swoją drogą ciekawe, czym przywalili mój plecak - pianinem, czy ruską pralką automatyczną?
 
Miałem wymienić tylko matrycę, ale taniej było kupić drugi. Do tej pory dzielnie mi służy  wszystkie notki piszę właśnie na nim. Da się pooglądać filmy, posłuchać muzyki i pracować tak jak na dużym. Jest jednak jedna ogromna zaleta - wszystko to można robić na leżąco. :-)

Zdążyłem już przyzwyczaić się do skandynawskiej klawiatury. W razie czego mam drugą - czarną.

Z półtora roku temu kupiłem tablet. Nie full wypas, ale za to z DVBT. Ot, taki gadżet, mający być przydatnym w podróży. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie chiński akumulator, który wytrzymuje dziś z pół godziny pracy.

Tablet niedługo pójdzie do ludzi. Można na nim oglądać bajki lub Wiadomości.

Ostatnie urządzenie z półeczki "komputery" kupiłem tydzień temu. Nie jest to co prawda komputer, a czytnik, jednak ma WiFi i 3G, a do tego darmowy internet w wielu krajach. Na pieszą wyprawę urządzenie, które na baterii wytrzymuje nawet miesiąc (w zależności od użytkowania) jest nie do przecenienia. Jeszcze nie zainstalowałem w nim polskich znaków, ale mam nadzieję, że uda się zamieszczać posty na blogu gdzieś ze środka lasu. :-)

Z tym urządzeniem mam zamiar zaprzyjaźnić się na dłużej - KOCHAM CZYTAĆ!

Czarno-biały ekran przy awaryjnym przeglądaniu internetu zupełnie mi nie przeszkadza, a do czytania książek jest rewelacyjny.


Znam tylko dwie rodziny, które nie mają komputera. Są to starsze osoby, już na emeryturze, dość słabo skomunikowane z młodym pokoleniem, które mogłoby niejako "narzucić" obecność w domu takiego sprzętu. Cała reszta znanych mi emerytów śmiga na komputerach aż miło! :-)

Ciekawe, jakie były Wasze początki z komputerami i czy mieliście jakieś "przeboje" z awaryjnością?
Mnie się nic takiego ani w temacie komputery i aparaty fotograficzne nie przydarzyło. Zegarki zaś... to już inna historia...



Wszystkim wierzącym składam życzenia pełnego przeżywania świąt Zmartwychwstania Pańskiego, zaś niewierzącym - miłego świątecznego wypoczynku w rodzinnym gronie. I wypatrujcie wiosny!

28 komentarzy:

  1. wiosna się musi przełamać tak, jak pewien piłkarz;)
    mieliśmy pierwsi w okolicy commodore 64, potem amigę itd, żaden się nie zepsuł i podobnie jak Ty dawaliśmy "na wykończenie". Znam natomiast rodziny, gdzie nie było komputera a były dzieci w wieku szkolnym i bardzo dobrze sobie radziły, ucząc się z książek.
    Świąt, jakie lubisz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Commodore 64 był dużo lepszy do gier, a o wspaniałych właściwościach graficznych Amigi krążyły legendy. Zresztą mało kto parząc dzisiaj na filmy z lat 70-tych i 80-tych zdaje sobie sprawę, że wszystkie efekty specjalne były robione na takich maszynach. No i czasach świetności Commodore za naszą kurtyną nie podawali informacji, że firmę robiącą kultowe komputery założył Polak - Jacek Trzmiel. Pewnie wówczas wiele osób wyemigrowałoby na zachód. :-)))

      Sam biegałem w dzieciństwie do sąsiadów mających encyklopedię, żeby przepisywać interesujące mnie hasła i wyrosłem (mam nadzieję) na bystrego człowieka. ;-)))

      Serdeczności! :-)

      Usuń
    2. Słuszna nadzieja :)))
      Na bardzo bystrego człowieka wyrosłeś :)))

      Usuń
    3. Aż mi się liczko spłonilo... (to ta część twarzy między brodą a okiem w bok od nosa). ;-)))

      Usuń
  2. Klik dobry:)
    Zupełnie nie pamiętam nazwy ani nie znam żadnych danych swojego pierwszego komputera. Wiem tylko, że śmiga do dziś tam, gdzie go oddałam.

    Serdecznie pozdrawiam,życzę radosnych i słonecznych Świąt z wiosną w sercu, bo w plenerze raczej zimowo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Swój pierwszy jak widać na zdjęciu jeszcze posiadam, bo jego obsługa była dość skomplikowana i wymagała nauczenia się nowego języka (Basic nie był taki prosty jak nazwa wskazuje ;-) ). Do tego nagrywanie pisków z radia i wpisywanie poleceń.

      PC-ty wszystkie poszły do ludzi i działały jeszcze długo, choć jak skończyły, nie wiem. :-)

      Serdeczności! :-)

      Usuń
  3. Generalnie nigdy nie miałam żadnego własnego sprzętu, ale właśnie takie dostane w spadku. Pierwszy taki spadek dostałam w 1993 roku, gdy po powrocie z dziekanki na studia okazało się, że bez kompa ani rusz... programowanie w Turbo Pascalu było nie do ominięcia.
    Pamiętam, że to był PC-et :) Dawało się na nim uczyć tego Turbo Pascala i grać (we wspomnianego już kiedyś Wolfensteina ;-)).
    Teraz też mam taki spadkowy laptop, duży, ciężki, bateria słaba, ale jest. Najważniejsze, że służy... daje się bloga pisać, mecze obejrzeć i spektakle teatralne, a jak życie przypili to także jakąś redakcyjną robotę wykonać.
    Lubimy się z moją spadkową Toshibką :)

    Pozdrawiam Cię serdecznie! I świątecznie (a życzenia na blogu :))
    I mam nadzieję, że ten najnowszy sprzęt też wyrusza na camino, że bateria mu wytrzyma całą trasę i na bieżąco będziemy śledzić Wasze losy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoś nigdy nie przywiązywałem wagi do tego, żeby sprzęt był z najwyższej półki i miał masę wodotrysków. No, taki co to krawaty wiąże i przerywa ciążę... ;-)

      Jako ciekawostkę podam, że w latach 90-tych dostałem w pracy zadanie stworzenia strony internetowej firmy (ponad 1000 osób zatrudnionych). Tyle tylko, że nikt nie pomyślał, że potrzebuję do tego komputera. :-) Jako wynik swojej pracy dostarczyłem plik kartek z napisanymi długopisem (nie piórem) linijkami kodu html (przepisałem z komputera, bo jednak łatwiej pisało się w domu) i zaznaczonym markerem (dlatego długopis) poszczególnymi sekcjami strony. :-)

      Nie gram, więc super sprzęt, grafika i karta muzyczna klasy lux nie jest mi potrzebny.

      Sprzęt wyrusza, bo z taką myślą został nabyty. :-)

      Usuń
    2. Tak czułam :)
      Hura!!!!

      Usuń
  4. Co do psucia zaraz po upływie gwarancji - trafiłeś w samo sedno, ze sztućcami zresztą również :D
    Pierwszy mój komputer dostałam w wieku lat jedenastu, ogromny monitor i niewielka pamięć, ale dawał radę. Od ponad trzech lat mam laptopa Sony Vaio VGN-NW21MF całkiem dobry sprzęt, działa na windowsie siedem, systemowo moim zdaniem bez większych zarzutów, czasami coś tam się zatnie, ale to raczej moja wina. Ostatnio padła w nim karta graficzna i system chłodzenia, trzy i pół stówki w plecy. Widzę, że akumulator całkowicie poszedł się piiiip. Znaczy się nie trzyma w ogóle i muszę mieć go cały czas pod prądem. Ogólnie z firmy sony jestem zadowolona, w listopadzie kupiłam od nich telefon, nie pierwszy i nie ostatni, Xperia J, która również działa świetnie, bynajmniej jak dla mnie :) Myślałam o czytniku ebooków, ale koniec końców doszłam do wniosku, że wolę tradycyjne książki i jednak nie zdecydowałam się na ówczesną nowinkę technologiczną :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko zależy od tego, do czego się sprzętu używa. Ja swojego malucha nosiłem przez koło 3500 kilometrów i nie chciałbym w jego miejsce wypasionej cegły. ;-) Przeważnie książki elektroniczne czytałem na komputerze, ale czytnik jest jednak zdecydowanie wygodniejszy. Tradycyjne książki też czytam - nie przesiadam się jedynie na elektroniczne. :-)

      Usuń
    2. Nie no, ja używam laptopa w domu, może ze dwa razy gdzieś ze mną był :) Planowałam kupić coś małego na studia, ale nie zanosi się, że wyniosę się z domu na całe tygodnie, więc na razie nie szukam. Boję się, że ten podupadnie, bo to jednak ponad trzy lata, a ta wymiana karty graficznej mnie nie przekonała. No ale może nie powinnam być taką pesymistką ;) Muszę tylko zainwestować w nową baterię, bo czasami trącę kabel ręką i wszystko się wali, bo laptop nie ma prądu ;)
      To dobrze, coś jednak powinniśmy mieć realnego ;D

      Usuń
    3. Większość osób, które korzystają z laptopów, nie rusza ich z biurka. Teraz robią już takie wypasione, że z powodzeniem zastępują stacjonarny komputer. Stacjonarny też mam i muszę na nim stukać, ale do prywatnych rzeczy wolę coś mniejszego. Znam kilka osób, które skusiły się na 17-calowe notebooki. Do filmów fajne, ale żeby to nosić?

      Papierowe książki są jednak jak na nasze warunki dość drogie - teraz mam zapowiedzianą od kumpla taką o wybitnych dowódcach II WŚ. Przeczyta, to mi podrzuci. Po pierwsze nie ma tego w wersji elektronicznej, a po drugie są tam dokumentalne zdjęcia, które lepiej oglądać na papierze.

      Myślę, że wbrew niektórym drukowane książki przetrwają, bo byli już tacy, którzy wieścili śmierć radia, kiedy pojawiły się telewizory. A radio ma się bardzo dobrze, co mnie bardzo cieszy. :-)

      Usuń
    4. No ja nie ruszam mojego z biurka bo nie mam potrzeby, ewentualnie do drugiego pokoju ;D

      Fakt, książki są drogie, ale lubię wydawać na nie pieniądze, wolę na książki i płyty niż na pierdoły do tapety, czytaj - kosmetyki :D Dbam o siebie, ale jakoś tak omijam szerokim łukiem ulepszacze, wolę delikatne :D

      Radio, dobrze, że jest, na długie bezsenne noce, na śpiące poranki i leniwe popołudnia :D

      Usuń
  5. Pamiętam jak dzisiaj, jak mąż chciał kupić komputer, a ja mówię mu - po co?!
    A dzisiaj życia sobie bez niego nie wyobrażam i zaprawdę więcej czasu przy nim spędzam niż przy "telewizorni",
    Zdrowych, radosnych i spokojnych świąt Wielkiejnocy.
    Wesołego Alleluja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zasadzie telewizji prawie nie oglądam i czasem słyszę od znajomych u których jestem: "A ty tu do nas przyszedłeś czy na telewizję?" Bo skoro jest włączony, to jakoś bardziej przyciąga, jak lecą jakieś wiadomości. Jak jest wyłączony, to nie ma problemu. :-)

      Komputer ułatwia wyszukiwanie informacji i to w nim cenię najbardziej, choć nie we wszystko trzeba wierzyć. Przyznaję, że choć nie jestem jakoś uzależniony od komputera, to jednak czasem, kiedy nie mam dostępu do sieci nie chce mi się wyszukiwać czegoś w konwencjonalny sposób, czyli wertując papierzyska. ;-)

      Serdeczności! :-)

      Usuń
  6. Mój pierwszy monitor to karta graficzna herkules świecił na miodowo.
    A wcześniej było Atari.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam i ja te bursztynowe monitory, bo na takich też zaczynałem swoją przygodę z PC-tami. :-) Kiedyś użytkowanie komputera to była wyższa szkoła jazdy! :-)

      Usuń
  7. Mój pierwszy komputer, z 1998 roku, służył mi parę lat i złego słowa o nim nie powiem, podobnie jak o Windowsie 95. Monitor, który wówczas miałam służył mi do 2005. Bolała mnie głowa więc w 2005 kupiłam LCD (jeden z pierwszych w sklepie, do dzisiaj na chodzie). Drugi komp też był dobry, a schody się zaczęły jak próbowałam sobie coś złożyć.

    Potem laptopy. Dorosłam do matowych ekranów i za nic nie wezmę błyszczącego, jak mam 17 cali i matową matrycę to praktycznie nie trzeba nic więcej. Do tabletów nie mam przekonania, netbooków też. Czytniki książek elektronicznych też mi się nie przydadzą, bo z powodu masakrycznej choroby lokomocyjnej nie mogę nic czytać w podróży.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Windows 95 był wielkim wydarzeniem w środowisku ludzi zajmujących się komputerami. Mogę się pochwalić, że byłem w Gdańsku na oficjalnej premierze tego systemu. :-))) Do ery notebooków zawsze składałem komputer według potrzeb - nigdy nie udało mi się kupić gotowca, oprócz pierwszego egzemplarza, który też zresztą był składany według potrzeb w firmie.

      Przyzwyczaiłem się do mojego netbooka 8,9'' i nie mam przekonania do siedemnastek, które mają matrycę większą niż mój stary monitor i trzyma się ją tuż przed nosem. Jest zresztą dużo większa wygoda z mobilnością takiego sprzętu. Tablety są dość fajne do konsumowania treści, choć do jakiejś pracy moim zdaniem się niezbyt nadają.

      Czytnik sobie chwalę - przeczytałem już kilka książek i muszę autorytatywnie stwierdzić, że nie męczy tak wzroku jak tablet. No i ta bateria... :-)))

      Usuń
  8. Jakieś Atari, Comodore syn używał, potem stacjonarny komputer. Pierwszy laptop stanął u mnie w 1996 roku, nowiutki i pachnący fabryką. Wtedy, był obiektem zachwytu znajomych:) Do dziś było ich wiele, ale zawsze wierni jesteśmy tej marce, bo nigdy nas nie zawiodła.
    Co do czytnika, leży od kilku lat w kącie i nikt z niego nie korzysta. Każdy sięga po papierowe książki;) Ot pokusa, zwykła moda zupełnie niepotrzebna dla nas, zakup nietrafiony. Zresztą, nie tylko dla nas, ale znam i takich co czytają właśnie w podróży. Tablet dobry do torebki, obok smartfona:)
    Z rzeczy agd tylko czajniki bezprzewodowe nam się psuły, aż w końcu sięgnęliśmy po rozum do głowy i teraz jest bezawaryjnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czajników bezprzewodowych wywaliłem już kilkanaście, choć w jednym przypadku tylko podstawkę. Któregoś razu włamano mi się do firmy w pomieszczeniach, które wynajmowałem. Nie skradziono komputera ani drukarki, ale faks i właśnie czajnik bezprzewodowy. To musiał być jakiś wybitny złodziej, bo ukradł sam czajnik, a zostawił podstawkę. :-))) Śmialiśmy się z policjantami spisującymi szkodę do rozpuku, choć dla mnie sytuacja nie była wesoła.

      Czytnik jest dobry dla tych, którzy dużo czytają właśnie w podróży. Oczywiście,że jest to coś innego niż zwykła, papierowa książka, jednak technologia e-ink pozwala na komfortowe czytanie bez targania kilogramów książek. Mnie to właśnie pasuje. :-)

      Usuń
  9. Podobnie jak Antoni mój pierwszy pecet był na herkulesie. Potem przez dom i firmę przewinęło się chyba z parę dziesiątek w sumie, częścią "dziedziczonych", częścią składanych z jakich dawniejszych jeszcze kilku i - zdecydowanie zbyt często - kupowanych...:( Niestety, poznałem chyba wszystkie możliwe i niemożliwe awarie. Bóg Zapłać za notki mej wzmiankowanie i zechciej WMość przyjąć życzeń, byś Świąt miał choć w sercu i duszy Pogodnych, jeśli za oknem takiemi być nie mogą, zasię Radosnych i Zdrowych:) A i pomyślności by jak najwięcej:)
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja na szczęście żadnych awarii prócz "zamęczenia" wentylatora nie miałem. Owszem, jakieś programowe cyrki się zdarzały, ale to wina operatora (czyli mnie, małżonki i dzieciaków - tych ostatnich w większości). Ten pierwszy komputer zdobyłem tylko dlatego, że pewien marynarz obraził się na swoją kochanicę, która jak to kochanica, w czasie jego rejsu zmieniła sobie marynarza na takiego, który akurat był w porcie. :-)

      Usuń
  10. W połowie lat 80-tych, powiadasz? ;))) Mój pierwszy komputer był laptopem, na który sama sobie uskładałam pieniądze ze stypendium. To było na drugim roku studiów. Wcześniej nie miałam żadnych pecetów, amigów ani innych takich, o których tylko słyszałam - w domu się nie przelewało, więc pieniądze szły na inne wydatki. Laptop miał jedną konkretną awarię, konkretnie został zalany i trzeba było kupić nowy. Heh, pan z serwisu proponował jego naprawę za tysiaka. Do dziś mnie to bawi, bo to ponad połowa ceny, jaką kosztował nowy. Teraz śmigam na drugim i - odpukać - nie psuje się. Czasem tylko się zawiesza ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zalanie komputera to nie awaria. ;-))) To tak, jakby mówić, że samochód sam się popsuł, bo wlało mu się tylko trochę wody do baku. ;-)

      Zawsze uważałem, że bardziej szanuje się i docenia taki sprzęt, na który się zarobiło lub odłożyło, na przykład ze stypendium. Szlag mnie trafiał od dawna, że dzieciaki na komunię dostawały lepszy sprzęt, niż ja używałem do pracy tylko dlatego, że ich rodzice mieli pieniądze. Niejednokrotnie służył im do grania przez trzy tygodnie, aż się nie znudził, po czym kurzył się w szafie, bo się znudził. :-)

      Usuń
  11. No wiec tak: ten ostatni twoj nabytek bardzo mi sie podoba i jak znalazl dla takiego podroznika jak ty! masz racje, komputer stal sie juz tak osobisty jak szczoteczka do zebow. my za kazdym razem jak jedziemy do Polski, to pakujemy niezmiennie do bagaznika nasze komputery ( tablety, czy kto tam co ma...) i ... nasze psy! Bez reszty mozemy sie obejsc. :) Oprocz ginacych lyzeczek w kuchni niesmialo wspomne o ginacych skarpetkach w praniu... a jak ma sie trzech doroslych facetow w domu to i zaginionych skarpet duzo. Nie moge tego fenomenu zrozumiec - wkladasz do pralki dwie, a wyciagasz jedna...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Komputer rzeczywiście stał się już prawie tak nieodzowny, jak telefon komórkowy. Ja jednak mam co jakiś czas całkowite oderwanie od tego sprzętu i nieśmiało zauważę, że dobrze mi to robi. Nie zauważam też u siebie jakichś większych oznak uzależnienia od sieci. Ot, jak jest - to dobrze, nie ma - drugie dobrze. A ze skarpetkami to racja. Sam kupuję po kilka par takich samych. Jedna się przedrze lub zaginie w praniu - zostaje jeszcze dziewięć. :-)

      Usuń