sobota, 22 stycznia 2011

017. Spacer nad Atlantyk

Chciałem rozpocząć cykliczne i w miarę regularne korzystanie z tego bloga w momencie zakończenia żywota pierwszego. Bo i polityką zajmować się po drodze nie zamierzam, choć - jak znam życie (a znam!!!) - okazji do rozmów o polityce nie zabraknie :-), ani czasu na prowadzenie dwóch zapisów nie chwatit.

Czemu tu, a nie na Onecie? Tam nie mogę wkleić aktualnych "postępów" z wycieczki, posługując się dynamiczną mapą, mam ograniczenia w publikacji zdjęć, nie mogę pisać wyrazów uznawanych przez bezduszny system za brzydkie, nie każdy też zainteresowany będzie takimi wariactwami, jak opisy zachowań ludzkich i spostrzeżenia postrzelonego faceta.

Skąd pomysł? Od jakiegoś czasu umyślałem sobie, że wartało wybrać by się było do Santiago de Compostela. Stamtąd do przylądka Finisterre to jak splunąć. Sporo osób - zarówno tych wierzących jak i zdeklarowanych ateistów - wybiera się corocznie na wędrówkę po hiszpańskich drogach, gdzie celem głównym jest droga, wyciszenie, ujrzenie innego świata i otaczających każdego ludzi i miejsc.

Jakże różni się to od pielgrzymek do Częstochowy, które jak dla mnie przypominają spędy baranów. (urażonych przepraszam)

Sam jestem osobę wierzącą, jednak nie aż takim fanatykiem, żeby treść moich duchowych przeżyć zależała od odmówienia koronki o piętnastej w miejsce rozmowy z człowiekiem przy piwku.

Zamierzałem się tam wybrać już w zeszłym roku, jednak paskudne złamanie (nie, nie moje) pokrzyżowało mi skutecznie plany.

Można wsiąść w samolot i blisko 800-kilometrową trasę pokonać z Saint Jean Pied de Port, na granicy francusko - hiszpańskiej w około miesiąc. Nigdy jednak nie szedłem na łatwiznę, choć czasem gorzko za to płaciłem. Umyśliłem sobie w swoim małym rozumku, że na taką pielgrzymkę wyruszę "ad portas", czyli od progu własnego domu. Wychodziło mi nieco ponad 3 tysiące kilometrów, więc trasę taką można pokonać w 90 dni.

Zamierzałem wyruszyć w połowie kwietnia, kiedy pogoda pozwala już na w miarę komfortowe nocowanie pod namiotem, gdyż jest chyba zrozumiałe, że nie miała być to podróż pod tytułem "Po hotelach i pensjonatach Europy". Inną rzeczą jest, że w tym czasie nie będę pracował, a nie mogę zostawić swoich bez grosza przy duszy, ni tez wziąć kredytu na spełnianie swoich zachcianek.

Styczniowa wiadomość o beatyfikacji Jana Pawła II nieco zweryfikowała moje plany i terminy. Skoro i tak idę na pieszo, to czemu do jasnej choinki nie zahaczyć o Rzym?
To tylko kilka kilometrów więcej. ;-)))

Muszę wyruszyć 15 lub 16 marca, żeby zdążyć do Rzymu przed 1 maja. Stamtąd do Santiago de Compostela jest nieco bliżej niż z Gdańska. Jeśli się spóźnię, to też nic wielkiego się nie stanie, ogłoszą go błogosławionym bez mojej obecności. :-)

Popiszę trochę o przygotowaniach sprzętowych i psychicznym nastawieniu (to mam wspaniałe!), a chwilowo wrzucam mapkę z zaplanowaną pierwszą częścią trasy.




12 komentarzy:

  1. Siedze, patrze i szczeka mi zawisla gdzies na poziome kolan... podziwiam!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. yyyyyyy.......

    moja poniżej kolan.

    OdpowiedzUsuń
  3. O kurcze bardzo ambitny plan. Powodzenia i czekam na relację z podróży.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak intensywnie milczałeś, że podejrzewałam,że już jesteś w drodze. Nie zapomnij o wełnianych skarpetkach :)))
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak sie ucieszylam jak zobaczylam Twoją notkę dziś, po przeczytaniu mnie przytkało, zaimponowałes mi nie powiem.

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj Stardust! To niezrealizowane plany z zeszłego roku, nieco jedynie zmodernizowane przez beatyfikację JPII i (co tu ukrywać) moją nieznajomość niemieckiego. Mogę się z każdym dogadać w dowolnym języku (wliczając mandżurski dialekt chińskiego i i suahili, których też nie znam) byleby nie był to niemiecki.

    Przy dzisiejszym poziomie komunikacji myślę, że dam radę odezwać się przynajmniej dwa razy w tygodniu. :-) Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj Mijko! A mnie się wydawało, że "furiatka" wesołego wariata łatwiej pojmie... ;-)))

    To w zasadzie nie tak wielka rzecz, jakby się wydawało i największym problemem je)t zorganizowanie sobie wystarczającej ilości czasu. Pozdrawiam :-0

    OdpowiedzUsuń
  8. Witaj Erinti! Postaram się w miarę możliwości dość często zamieszczać relacje (ta dzisiejsza technika) korzystając ze wsparcia dobrych ludzi, których na dzień dzisiejszy jeszcze nie znam. Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Witaj Anabell! Ostatnio byłem zajęty nieco innymi rzeczami, w zeszłym roku zresztą nie planowałem aż tak długiej trasy. Ale co ma być to będzie i myślę, że przed wyjazdem zdołam nieco ogarnąć tego bloga, aby potem móc jedynie wrzucać treści, nie zawracając sobie głowy bajerami.

    Czasu do wyjścia mam niewiele, biorąc pod uwagę konieczność kompletacji wiadomości i nauki kilku języków. ;-))) Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Witaj Małgosiu! Być może plany są i ambitne, ale dopiero dynamiczna mapka, pokazująca przebytą trasę i ostatnią pozycję, którą zamierzam umieścić na stronie niezależnie od notek będzie świadczyła, jak to w ogóle jest. :-)

    Przeszedłem już w życiu parę tysięcy kilometrów z plecakiem, kilkaset razy nocowałem pod namiotem, muszę się jednak przyznać, że żaden mój wyjazd nie trwał dłużej, niż 3 tygodnie. Tu będzie inaczej, ale jak mniemam równie (jak nie bardziej) ciekawie. Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Zapraszam do mnie po odbior nagrody:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Mironq, coś na Ciebie czeka na moim blogu, więc pomiędzy nauką miganego niemieckiego a szykowaniem
    ciuchów odbierz to co czeka.

    OdpowiedzUsuń