poniedziałek, 22 kwietnia 2013

79. Koncert życzeń

Wszem i wobec oświadczam, że wiosna nadejszła. Chyba zresztą każdy, który zaczął się pocić pod zimową baranicą dawno to już zauważył.

Ale do brzegu, jak to rzecze Klarka.

Został mi niecały tydzień na zabawy internetem, zaglądanie na blogi i załatwienie wszelkich koniecznych rzeczy. Później - proszę mi wybaczyć - będę rzadkim gościem w sieci. Rzeczywistość jest jednak bardziej kolorowa niż najbardziej wyszukane opisy.

Słowem - poszły konie po betonie.

Nie tak to sobie wyobrażałem. Wiosna przyszła później, a w moim bądź co bądź podeszłym wieku nie chciało mi się zasuwać z namiotem po śniegu, stąd niemal miesięczny poślizg. Przed wyjściem muszę jeszcze zaliczyć wizytę u dentystki, której boję się bardziej niż stada talibów, grupy dzieci z przedszkola i Koła Gospodyń Wiejskich razem wziętych. Może to dziwne, ale wolę kiboli, Czeczenów i kanibali. No i poczekać na nową kartę do bankomatu która idzie od tygodnia jakby chciała a nie mogła.

Na dzień dzisiejszy porzuciłem marzenia (to były marzenia? - raczej wymysły) żeby wyruszyć z Kaliningradu czy z Kijowa. Ruszam z Gdańska, bo tak będzie lepiej. Chyba zrobiłem się (uwaga! będzie nowomowa) zrutynowany, bo nie mam zielonego pojęcia, jaką trasą ruszę. Mnie jest prawdę mówiąc wszystko jedno, bo wszystkie drogi prowadzą tam, gdzie chcę dojść.

Dzięki Fioletce i jej czytanym z zapartym tchem opowieściom o zabytkach chcę zwiedzić Brukselę i jest to jedyny pewny punkt na trasie mojej wędrówki. Poza tym wszystko jest otwarte. Myślałem, żeby zahaczyć o Warszawę i Kraków a stamtąd via Via Regia (ładne zestawienie słowne) przejść przez Germanię aż do Niderlandów i Flandrii. Później pomęczyć się przyjdzie z wędrówką przez Burgundię i - mam nadzieję - rejon Lazurowego Wybrzeża, żeby wylądować w Akwitanii, skąd rzut beretem do Kraju Basków. Dalej już z górki...

Można też przez Toruń, Poznań i Zgorzelec..

Problem jedynie w tym, jak zaplanować trasę przez Polskę. Chwilowo skłaniam się do ruszenia Pomorską Drogą Świętego Jakuba. Kusi tym bardziej, że... ona nie istnieje! Jest ponoć jakiś kawałek między Sianowem a Lęborkiem, a z internetowych informacji wiem, że bodaj w maju będą jakieś fety połączone z przyznawaniem premii dla kogoś, kto pilotuje taki projekt w bodaj szczecińskim miejskim urzędzie. Nic to, że nie ma szlaku. Są trzy segregatory dokumentacji, dziesiątki zleconych badań sondażowych, rozliczenie pensji i takie tam. Jeśli ktoś wyczytał w tym ironię - to słusznie.

Jesteście Ludziki Kochane z całej Polski i z Wielkiego Świata. I tu moja prośba o koncert życzeń.

Teraz pewnie trudno polecić coś ciekawego do zwiedzenia czy zobaczenia, ale z pewnością macie takie miejsca, leżące na szeroko pojętej trasie mojej wędrówki, które sami chcielibyście zobaczyć. Ciekaw jestem jak zaplanowalibyście dla siebie trasę Gdańsk - Santiago de Compostela, nie licząc się z tym, że ma być jak najkrótsza, a mając na uwadze jedynie to, żeby była jak najciekawsza?

Jasnym jest, że nie zahaczę o Podlasie, Podkarpacie czy Stany, do których nie mam wizy. Ale reszta?

Nie ukrywam, że jest duża szansa, że z Waszych twórczych pomysłów choć w części skorzystam.
Dla ułatwienia mapka szlaków Przez Polskę i Europę (można powiększyć).



czwartek, 11 kwietnia 2013

77. Dupa, nie dziennikarz...

Nigdy nie miałem zbyt wysokiego mniemania o swoich umiejętnościach w niektórych dziedzinach, choć zawsze miałem dobre mniemanie o sobie.

Ale zauważyłem coś ostatnio. Dupa ze mnie - nie dziennikarz.

Obejrzałem w państwowej telewizji film  Anity Gargas "Anatomia UPAdku" (tego wielkiego "UPA" nie mogłem sobie odmówić przez wrodzoną złośliwość i nawiązanie choćby do słowa "SoPOt", "przePOwiednia" czy "wyPOciny" - tak się pisze w języku wolskim, używanym przez prawdziwych Wolaków). ;-)

 Wcześniej tego filmu, który eufemistycznie nazywany jest dokumentem nie widziałem, bo nie jestem członkiem Klubu Prenumeratora "Gazety Polskiej" (lub jakoś tak), a na Youtube mi się nie chciało.

Dziennikarz musi być przebojowy, chcąc nakręcić dobry materiał. Takoż i przebojowa była pani Gargas, "polując" na właściciela terenu, na którym rośnie sławetna brzoza smoleńska. Rosjanie nie mają chyba takiego parcia na szkło jak nasi rodacy, zresztą lata przeżyte w tamtym systemie nauczyły wszystkich, że lepiej się w mediach nie wypowiadać, bo tylko kłopoty z tego być mogą. No, chyba że trzeba pochwalić się wykonaniem planu, wyrazić aprobatę dla władz lub zauważyć, że "co prawda są problemy ze sznurkiem do snopowiązałki, ale pojawiły się walonki w nowym fasonie". Lub coś w tym guście.

Doktor bodajże Bodin, czyli właściciel terenu ze złamaną brzozą, ku naszej radości zgodził się wypowiedzieć na temat zamachu (przecież nie ma wątpliwości, że to był zamach - a jeśli fakty świadczą o czym innym, to tym gorzej dla faktów). Mało tego, nawet był wtedy na miejscu i został przewrócony na glebę podmuchem przelatującego samolotu.

Ja w swojej naiwności byłbym się spytał przy takiej okazji, czy sławna brzoza została ścięta właśnie wtedy, złamała się wcześniej, czy też może ktoś potraktował ją okrutnie jakiś czas później.

No, ale jak zauważyłem, dupa ze mnie - nie dziennikarz. Nie po to ludzie kończą dziennikarskie studia, żeby działać jak jakiś amator. Ważniejsze było to, że koło oderwanego skrzydła były też mniejsze kawałki aluminium. Dość logiczne - ja jak kroję kanapkę, to też zawsze nakruszę. A po drugie - wtedy Macierewicz nie miał jeszcze dopracowanej wersji z wysokością samolotu - po co mu wchodzić w paradę niewygodnymi zeznaniami?

Tak zmanipulowanego materiału dawno nie widziałem - ostatnio chyba ze dwa tygodnie temu, oglądając na TVP Historia wieczorne wiadomości z 1988 czy 1989 roku w bloku historycznych powtórek.

Wiem, że w dzisiejszych czasach dziennikarz musi być hieną, bo inaczej na chleb ze smalcem nie zarobi, a ludzie lubują się w czyichś tragediach. Rzetelność zanika wraz z zanikaniem zawodu... szewca. W tym fachu nie było miejsca na fuszerkę. Podbić zelówki mógł praktykant, ale uszyć buty tylko fachowiec.

Dziś nie ma apolitycznych dziennikarzy, naukowców, księży, policjantów czy wojskowych. Każdy ma jakieś sympatie czy antypatie polityczne,  z czego tych mających antypatie jest zdecydowanie więcej.

Weźmy na przykład takiego dowódcę warszawskiego garnizonu, który odmówił jakiemuś komitetowi obchodów rocznicy smoleńskiej asysty honorowej, mającej stać przy wieńcu złożonym przez Kaczyńskiego na Krakowskim Przedmieściu. Toż to dla niektórych dziennikarzy zagrywka polityczna - dla mnie zaś logiczne działanie i pragmatyzm.

Ale jak wspominałem - dupa ze mnie nie dziennikarz.

Ponoć trzy osoby przeżyły zamach w Smoleńsku. Bo tak powiedział Macierewicz, który jest wyrocznią w sprawach smoleńskich. Ja bym takiej rzeczy nie puścił w medialny obieg bez sprawdzenia dowodów. No, ale... oczywiście... dupa ze mnie nie dziennikarz!

piątek, 5 kwietnia 2013

76. Przepisywanie historii... odbytem

Zawsze byłem przekonany, że o największej wartości człowieka stanowią jego serce i rozum. I dywagacje o tym, który z tych organów jest ważniejszy (oczywiście w sensie człowieczeństwa - nie biologicznym), przypominały mi - jako żywo - rozprawy z cyklu "O wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkiej Nocy", czy też dyskusje "co było pierwsze - jajko czy kura?".


Teraz dużo bardziej świadczy o człowieku odbyt i jego (tfu, tfu) stosunek do niego.

Dzisiaj, jak twierdzą naukowe autorytety z odpowiednimi stopniami, żyjemy w czasach "kultury homofobicznej" i jasnym jest, że tacy bohaterowie, jak żołnierze Szarych Szeregów nie mogą być dla nas bohaterami, no chyba że... byliby homoseksualistami.

Tytuły na internetowych portalach: "Byliśmy okłamywani przez 70 lat? Upada mit o polskich bohaterach.",  są takim samym relatywizowaniem historii, jak ostatni film w niemieckiej państwowej telewizji "Nasze matki, nasi ojcowie", gdzie Armię Krajową przedstawiono jako ekstremalnych antysemitów.

Według pewnych środowisk, takie lektury jak "Kamienie na szaniec" są wręcz szkodliwe, bo mitologizują pewne postawy. Jedyną rzeczą pozytywną, jaką da się w nich zauważyć, jest wydumany homoseksualizm bohaterów.

Czytając naukowca PAN dr Janicką aż się nóż w kieszeni otwiera. Jak taka baba chce patrzeć na decyzje ówczesnych ludzi, których życie było cały czas zagrożone, przez pryzmat "praw mniejszości, praw dziecka i praw kobiet".

Jak ktoś chce poczytać sobie "óczoną" panią doktórkę to zapraszam TU. Wątki ze zdaniami komentującymi jej publikacje na wp.pl, która dała tak "wspaniały" tytuł są TU.



Mydli się nam od lat oczy, że za II Wojnę Światową, obozy koncentracyjne i rozstrzeliwanie ludzi na ulicach dopowiadają jacyś mityczni naziści. Może to ci sami antysemici chodzący z opaskami AK?

NIE! ZA WSZYSTKIE TE RZECZY ODPOWIADAJĄ NIEMCY! I kropka.

Damy się wpędzić w mit antysemickiej Armii Krajowej, przez którą ginęły kobiety i dzieci, akceptując jedynie tych, którzy walczyli z bronią w ręku o prawa dla homoseksualistów i z narażeniem życia zatykali tęczowe flagi?

Robią z nas idiotów jak chcą. Bo im wolno i każdy, kto się temu sprzeciwi jest homofobem. Ja się nie zgadzam na cenzurę historii za pomocą odbytu!